Najważniejsze by się dobrze bawić.

No to na początek jedna z zabawnych historii, należąca do, jak to nazwał Karol Mykietyn „anegdotycznego skarbczyka wrocławskiego brydża”

Rzecz dzieje się bodajże w latach siedemdziesiątych. Wiele czasopism ale i gazet codziennych, dla zwiększenia poczytności zamieszczało na swoich łamach różnego rodzaju hobbistyczne  kąciki. W jednej z gazet nie pomnę już, czy to w tygodnik czy dzienniku, w kąciku brydżowym pojawiło się rozdanie pod hasłem: „Jak wygrać 4 pik?”. Rozdania również  nie pamiętam, ale faktem jest, że nijak tego kontraktu nie dawało się wygrać choć próbowała to zrobić cała ówczesna wrocławska czołówka brydżowa i nie tylko czołówka. Paru analityków zawaliło kilka ważnych spraw zawodowych jak i rodzinnych,  poświęcając dnie i noce na rozwiązaniu problemu. Do tego dołączyć trzeba ambicje graczy. Ponieważ problem był niebanalny a wszyscy się nań rzucili, jego rozwiązanie nobilitowało gościa w środowisku dość istotnie, a paru ambitnych było, ambitnych albo i więcej.

Nic z tych rzeczy, i tak, i tak, i na odwrót, kontraktu nie dawało się wygrać nawet przy niezbyt wyrafinowanych poczynaniach obrony. Czołowych graczem w tym czasie we Wrocławiu był nieżyjący już od dawna Stanisław Trybuła, profesor matematyki na Politechnice Wrocławskiej, według słów wspomnianego już tutaj Karola: ”jeden z najwybitniejszych graczy w historii polskiego brydża”. Nic zatem dziwnego, że w końcu ktoś z rozwiązujących, w swojej bezradności zagadał; „pokaż profesor jak to się wygrywa”.  Profesor się zabrał za problem, próbował i próbował, i tak i odwrotnie. Nic, nie da rady i już. Żona Profesora dzwoniła do kilku Jego przyjaciół z pretensjami: ”Coście zrobili z moim mężem, nie istnieje dla świata, ciągle siedzi nad jakimś brydżowym problemem?”

Wreszcie odłożywszy na bok ambicje, zdesperowany Profesor napisał do redakcji. Nie wiem już czy dostał odpowiedź listownie czy też redaktor kącika z nutką wyższości, objawił na łamach gazety jak się to rozgrywa. A rozgrywało się bardzo prosto. W którejś tam lewie rozgrywający gra ze stołu w kolor w którym E ma DW i coś tam jeszcze. No, to tego etapu wszyscy doszli, tyle, że redaktor dysponując kartę ze stołu informuje: „rozgrywający gra ze stołu blotkę a E nie bije”, więc rozgrywający utrzymując się w stole ponawia ten kolor, a „E znowu nie bije”. W ten sposób po dwukrotnym nie podłożeniu przez E figury, równoznacznym ze stratą lewy, kontrakt zostaje wygrany.

Przez długi czas we Wrocławiu na turniejach po zagranie przez rozgrywającego ze stołu padało: „E nie bije”

A tak na marginesie, jeśli Karol czytasz to, to mam pytanie: Napisałeś bowiem, że Profesor był trzykrotnym mistrzem Polski. Ja pamiętam Jego dwukrotny tryumf w parach, raz z Maćkiem Wołyńskim (też nieżyjącym) i raz z Ryśkiem Jakubowskim. A tego trzeciego nie pamiętam. Może zbyt późno poznałem wrocławski światek brydżowy.

PS Te odwołania do sformułowań Karola Mykietyna dotyczą Jego felietonów publikowanych na łamach prasy brydżowej, a w roku 2013 wydanych w postaci zbiorowej zatytułowanej „Cicer cum caule”. Opisując to zdarzenie, mam nieodparte wrażenie, że ten przypadek Karol już opisał. Wrażenie to potęguje fakt, że w swoich felietonach, Karol opisywał wiele zabawnych incydentów związanych z brydżem i aż byłoby dziwne gdyby tego nie opisał bo jestem pewien, że to powiedzenie; „ E nie bije” jest mu znane. Na wszelki wypadek przejrzałem książkę, tego faktu w niej nie ma. W każdym razie jakby tam nie było, prawa autorskie do tego incydentu należą tak czy tak do „skarbczyka”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *