Dwa są powody powstania niniejszego tekstu. Powód pierwszy pojawił się niejako automatycznie, kiedy to pisząc  historyjkę o tym jak wygrać niewygrywalny kontrakt, musiałem sięgnąć pamięcią do dość odległej przeszłości co uruchomiło dodatkowe  wspomnienia, które warte są moim zdaniem, przypomnienia. Powód drugi jest istotniejszy a jest nim fragment komentarzu Arka Poziemskiego do felietonu „Po Co To” . A dlaczego to właśnie, to o tym potem. Na początek trochę historii.

Z brydżem wrocławskim związany jestem od 1969 roku no i jest jeszcze paru graczy, którzy te czasy pamiętają. Przez te bez mała 50 lat, turnieje wrocławskie przechodziły różne koleje. Nie za bardzo dbając o chronologię, powiem, że był czas kiedy grało się przy ulicy Grabiszyńskiej w klubie „Paradoks” często sędziował tam Witold Jędrych, który sędziując pierwszy turniej w nowym roku fundował zawsze kawę dla  „kwoki” to znaczy dla pary która sprokurowała pierwsze w nowym roku jajo. Kawa była rzecz jasna na miarę epoki, to znaczy w szklance zalana wrzątkiem zmielona kawa i przykryta dodatkową podstawką po to by naciągnąć. Specjał ten nazywał się “kawą po turecku” a jako żywo nikt w Turcji o takiej kawie nie słyszał. W Moskwie taka kawa nazywała się “po warszawsku”. Grało tam ponad 30 par (bliżej 40-tu), a jedną z czołowych par tworzył nieżyjący już Witek Zalewski z Ryśkiem Błęckim. Czasy te pamiętają Rysiek Nowak, czołowy gracz Wrocławia ówczesnych czasów, Jurek Neter wówczas jeszcze nie emeryt oraz Janusz Piernikowski, nie emeryt w tym czasie również.

Grało się też  w chyba kawiarni urzędu wojewódzkiego też przy udziale z grubsza biorąc 30 par. Grało się na Podwalu,  tuż koło konsulatu NRD (jeśli kto nie wie co to znaczy, musi zajrzeć do internetu). Czasy te pamiętam nieco słabiej gdyż z racji obowiązków zawodowych musiałem na kilka lat wyłączyć się z życia brydżowego.

Grało się również przy ulicy Przodowników Pracy (obecnej Hallera) w drewnianym budynku, który już nie istnieje. Pamiętam jeden turniej na początku lata, kiedy padło światło, a ponieważ w sali było trochę ciemnawo, przenieśliśmy stoliki na plac z tyłu budynku i jakoś turniej się odbył. Tutaj miało miejsce wydarzenie opisane przez Karola Mykietyna kiedy to Tadeusz Ralko w obronie przeciwko idącemu popartyjnemu szlemowi w pikach zalicytował, będąc przed partią 7BA wpadając za 1900, bez dziesięciu (wówczas przed partią wszystkie lewy wpadkowe przed partią poczynając od drugiej karano -200). Sam to widziałem, bo grałem na tej samej linii co Karol i podawałem karty na ich stolik.  Po tym rozdaniu Karol długo łapał powietrze.  W tym samym mniej więcej czasie na turniejach pojawił się Cezary Balicki, Jurek Romanowski, Staszek Gołębiowski i cała ekipa AZS-u Wrocław.

Niezależnie od turniejów i meczy, rozgrywało się eliminacje do mistrzostw Polski, były rozgrywki kadrowe różnych szczebli, a także o reprezentowanie Wrocławia w dużych kongresach. Niezależnie od cyklu rozgrywek o drużynowe mistrzostwo Polski, przez krótki czas grało się również o Puchar Polski. Pamiętam jedne z eliminacji do tego cyklu, kiedy to na starcie zameldowało się ponad 60 teamów. Co tu gadać, samo się ciśnie na usta „i komu to przeszkadzało”.

Grało się również przy ulicy Nowotki (obecnie Krupniczej) w przyziemiu hali sportowej Gwardii Wrocław. Tam królował Leszek Chrzanowski, również czołowy wrocławski brydżysta ówczesnych czasów. Królował z racji siły gry, ale też proporcjonalnej do tego postury, tembru głosu  jak również z powodu nieustannie tkwiącego w kąciku ust tlącego się papierosa marki „Sport”, popiół którego bez przerwy sypał się na obfity tors „Chrzana”. Co dalej, to za tydzień. A jak zwykle na zakończenie:

Udanych impasów, zwłaszcza tych ćwiczebnych

Lech Warężak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *