Zanim kontynuacja to jeszcze powrócę do turniejów na Grabiszyńskiej. Przypomniał mi o tym incydencie Jasiek Drozdowski. Mianowicie napisałem że Jędrych stawiał kawę pierwszej „kwoce” w sezonie. A w owym czasie był gracz o nazwisku Kogut. Jędrych niosąc tę kawę ogłosił, że stała się rzecz niesłychana bo jajo, pierwsze w tym roku zniósł Kogut. Brydż jednak stwarza niezwykłe możliwości, nawet takie, o  których nawet się fizjologom nie śniło

Wracając do głównego wątku o „Chrzanie” z kiepem w kąciku ust i popiołem sypiącym się na Jego tors, co wygląda w tej chwili co najmniej dziwnie, ale wówczas na turniejach wolno było palić. Wyrobił się taki rytuał; po zakończeniu licytacji, pierwszym odruchem rozgrywającego było sięgnięcie do paczki po papierosa i jego zapalenie w celu zwiększenia koncentracji. Wracając z turnieju człowiek rozbierał się do naga łącznie ze skarpetami i wszystkie te cuchnące szmaty wywalał na balkon.

Potem przyszedł czas że paliło się co trzecią rundę. Fajnie było przez dwie rundy, ale tylko na początek, bo w trzeciej wszyscy, nawet ci co nie mieli ochoty, sięgali po fajki, (a były to na ogół „Sporty”, „Klubowe” „Ekstramocne”, czasem „Carmeny”) i już do końca turnieju człowiek nasiąkał „aromatem” tytoniowym. Podobno w kawiarni w Berlinie, kiedy to kliku Polaków zapaliło po „Ekstramocnym”, przyjechała natychmiast straż pożarna bo czujniki dymu zamontowane w lokalu przyjęły dawkę dymu z tych kilku papierosów jako początek pożaru.

Nawiasem mówiąc, z tego przyziemia wygonili nas, bo dym z papierosów dochodził do sali gdzie trenowali sportowcy a dawka tego dymu była mocno poza dopuszczalnymi.

Wtedy to turnieje zaczął organizować wrocławski Dolmel (istniało cos takiego, istniało). Tam warunki były prawie idealne. Duża sala, duże stoły, przykryte suknem, czynny bufet no i frekwencja pewnie 40 par i więcej. Równolegle turnieje zaczął organizować Maraton w klubie PAX przy ul. Kuźniczej. Warunki też były przyzwoite ale frekwencja nieco niższa.

Jakoś w tym czasie turnieje zaczął organizować Wojtek Lubas. Odbywały się one na dworcu głównym w przestronnej sali z czynnym bufetem. Centralne położenie, przyzwoite warunki gry oraz to, że w pewnym momencie był to jedyny turniej we Wrocławiu powodowały, że grało się przeważnie w dwóch sesjach przeciwko całej czołówce wrocławskiej przy udziale bardzo często ponad 60 par. Miejsca do turnieju były „przydzielane” niby w kolejności zgłoszeń, ale tak się składało, że  zawsze miejsca siedzące zajmowała czołówka wrocławska a byli to ci, którzy nadal tworzą tę czołówkę tylko, że przestali się udzielać w turniejach lokalnych. Raz Staszek Gołębiowski przyniósł program, który po wykupieniu kart startowych przetasował całe ustawienie i wówczas zagrało się na opozycję dobraną losowo. Jednak system ten natychmiast został zarzucony, a dlaczego to zapytajcie o to Wojtka Lubasa.  Tyle na ten raz i jak zwykle na zakończenie:

Udanych impasów, zwłaszcza tych ćwiczebnych

Lech Warężak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *