Stan ten, gdy jedynym turniejem wrocławskim był ten na dworcu głównym trwał dosyć długo, co zapewne utwierdzało organizatorów w przekonaniu o jego niezłomnej trwałości, tak jak wydawało się wszystkim (no prawie wszystkim), że równie trwały jest PRL. Dla młodzieży, która nie wie o czym mowa, proponuję popytać starszych. Tutaj powiem tylko, że to był kraj w którym cytrusy bywały tylko na święta kiedy to prasa, radio i telewizja (nadająca dwa programy i to bez reklam) na początku grudnia, obok komunikatów o przekroczeniu planów rocznych przez wiele zakładów pracy, komunikowały, że do portu w Gdańsku wpłynął statek z bratniej Kuby z ładunkiem cytrusów na święta. Dodam przy okazji, że wówczas Gdańsk był jednym z ruchliwszych portów bałtyckich. A nie były to czasy Ligi Hanzeatyckiej.
Ale cóż, imperia padają, PRL się skończył, cytrusów jest w bród to i turniej musiał wcześniej czy później zadołować. Bezpośrednim powodem był generalny remont dworca głównego a impreza została przeniesiony na dworzec świebodzki, gdzie warunki były nawet nie najgorsze. Mniej więcej w tym czasie pojawił się sobotni turniej pod nazwą „Skrzydlaci”, potem pojawiły się Kuźniki, pojawiły się portale internetowe na których można było pograć w brydża z dowolnym graczem no i turniej środowy zaczął powoli padać. Przychodził około 30 par, potem koło 20 a potem jak było więcej niż 20 to już było wydarzenie no i jest jak jest. I może zmiana miejsca grania spowoduje jakieś ożywienie. Turniej środowy (grany we wtorek) ma wysoką rangę i wszyscy, którym zależy na nagrywaniu PKL-i właśnie tutaj grać powinni a dlaczego, to uzasadnię w następnym roku.
Nie wspominam tu o tradycyjnych, ale nieformalnych miejscach gry takich jak klub na Politechnice, gmach komitetu wojewódzkiego, popularnie nazywany „kacetem” (też nie wszyscy będą wiedzieli o co chodzi), wieża w budynku głównym Uniwersytetu, czy też trochę później „Jama Michalika”, lokal przy dworcu, a o rozgrywanych tam meczach oraz ich uczestnikach niektórzy mają wyrobione zdanie i to niekoniecznie dobre.
Grało się również w mieszkaniach prywatnych. Jednym z takich miejsc było mieszkanie Cathy i Marka Bałdyszów. Grało się również na zapleczu sklepu, nieżyjącego już Jacka Zmarzlego. O tych bojach też krążą legendy. Nie grałem, nie widziałem więc nie będę powtarzał.
No i teraz do zasadniczego powodu powstania tego tekstu. Jest nim mianowicie teza Arka Poziemskiego w komentarzu do któregoś z felietonów, że turniejom klubowym nie trzeba pomagać. Ale równocześnie jakby zaprzeczył temu parę zdań wcześniej postulując urozmaicenie form turniejowych co już jest jakąś formą pomocy. Problem sprowadza się do tego co rozumiemy przez tę pomoc. W moim przekonaniu pomoc jest potrzebna, po to by:
1. Na turnieje zaczęli przychodzić ludzie grający w meczach, grający w domach i grający gdzie tam jeszcze.
2. Na turnieje zaczęli przychodzić młodzi ludzie, choćby po to by za lat kilka nie powstała taka sytuacja, że w sali gdzie ma się odbyć turniej dwóch zawodników a to: Janusz Piernikowsk i Andrzej Suchodolski czekają a może ktoś przyjdzie żeby zagrać.
3. By turnieje zaczęły się odbywać w cywilizowanych warunkach.
4. By wreszcie, atmosfera na turniejach przypominała choć trochę środowisko ludzi o co najmniej średnim poziomie kultury.
Tak na marginesie, jeden z najbliższych tekstów zamierzam poświęcić temu ostatniemu zagadnienia.
I jeszcze jedno, zdaję sobie sprawę z tego, że brydż jest w odwrocie w całym kraju (a mówią, że nie tylko). Czasy kiedy PZBS liczył ponad 14 000 członków chyba minęły bezpowrotnie, ale jeszcze osiem lat temu było nas zrzeszonych w związku ponad 7 500 osób a teraz jest 5 857, no i jak tak dalej pójdzie, wkrótce zostanie nas garstka a co to oznacza niech każdy dopowie sobie sam. To jest oczywista oczywistość, ale niektóre okręgi mimo tej tendencji dołującej jakoś trzymają pewien poziom i tam frekwencja na turniejach jest jak na czasy, nawet przyzwoita. Dlaczego ma nie być tak i u nas?? Tym pytaniem kończę, a na zakończenie, jak zwykle:
Udanych impasów zwłaszcza tych ćwiczebnych.
Lech Warężak
Zostałem wywołany do tablicy, więc sprecyzuję; w mojej wypowiedzi nie ma sprzeczności. Turnieje klubowe takie jak kuźniki czy czwartkowe mają swoich stałych bywalców, frekwencja jest także na przyzwoitym poziomie, ale po prostu nie mogą przyjąć zbyt dużo par. Tymczasem turniejów innych, właśnie poza klubami, niemal wcale nie ma. Urozmaicenie form turniejowych ma właśnie służyć temu by przyciągnąć szersze grona brydżystów, którzy niekoniecznie chcą/mają czas by grać w cotygodniowych turniejach. Oczywiście pośrednio może to wpłynąć pozytywnie na turnieje klubowe.
Myślę że punkty 3. i 4. pociągną za sobą punkt 1. jeśli dodatkowo nastąpi jakaś promocja. 4. zależy tylko i wyłącznie od nas. Ogólnie ciężko zmuszać kogoś do kultury, ale dobre przykłady należy na pewno wyróżniać.
Co do punktu 2: potrzebni by byli tu we Wrocławiu odpowiedni trenerzy, którzy umieli by nauczyć ale także “zarazić” brydżem. Oczywiście duże zasługi na tym polu ma Marek Markowski, ale to mało. Ale powiem przewrotnie, że to nie na młodzieży należy się skupiać. Jak zauważyłem nawet po swoich znajomych, studia to pierwsza cezura, po której odchodzą od brydża. Czasu jest mniej, lub nie ma już kółka, znajomych z którymi się grało… Domyślam się, że kolejny odsiew jest kiedy studia się skończy, z jasnych powodów. Dlatego priorytetem powinno być przyciąganie do brydża ludzi w średnim wieku i seniorów, poprzez promocję oraz szkolenia. Kasia Dufrat już działa na tym polu, ale na efekty trzeba trochę poczekać
Wygląda na to, że mówimy o tym samym ale zupełnie innym językiem.
Przeczytaj, proszę dokładnie to co napisałem jak również to co Ty napisałeś.
Inaczej kładziemy akcenty: ja twierdzę, że należy odpowiednio promować brydża na Dolnym Śląsku, dzięki czemu turnieje klubowe także zyskają. Pan z kolei twierdzi, że należy pomóc turniejom klubowym, poprzez m.in promocję.
Jednak proponuję raz jeszcze dokładnie przeczytać to co piszę.
Naprawdę dokładnie i proponuję zakończyć to bezsensowne ględzenie, nawet jak się Panu będzie wydawało, że został wezwany do tablicy.
Pozdrawiam i życzę sukcesów w Nowym Roku i, co się może jednak w życiu przydać, przy czytaniu czegokolwiek radzę zadać sobie trochę trudu i czytać ze zrozumieniem.
Faktycznie Pana nie rozumiem. Myślałem, że ta strona ma służyć także do swobodnej wymiany myśli i dyskusji o brydżu na Dolnym Śląsku. Przekonał mnie Pan powyższym komentarzem, że tak nie jest.
Również pozdrawiam i życzę sukcesów w nadchodzącym Nowym Roku, oraz radzę nie zrażać ku sobie ludzi dążących do podobnego celu
Jeśli już mowa o dawnych czasach, to wspomnij o środku lat 80-tych kiedy to graliśmy w Klubie przy pl. Muzealnym (III p). Wspominam o tym nie dlatego że byłem jednym z organizatorów, ale dlatego, że turnieje KMP sędziował tam nie wspomniany wcześniej p. Krzysztof Makomaski. Mimo, że mam sporo materiałów które mi udostępnił, nijak nie mogę pojąć jak “z palca” wyczarowywał duże indywiduele KMP.
To prawda, ale również nie wspomniałem o turniejach rozgrywanych na ówczesnej Akademii Ekonomicznej o nocnych turniejach i o wielu innych rzeczach. Na pewno warto byłoby zebrać takie wspomnienia bo pamięć o tych czasach zaginie i nie pozostanie po nich ani cienia. Przypomniałeś nazwisko Krzysia Makomaskiego, też prawda. Ale ludzi, których warto wspomnieć a odeszli do lepszego świata jest na pewno wielu i szczerze mówiąc chodzi mi po głowie uruchomienia takiego cyklu. Ale sam nie dam rady, potrzebna jest pomoc tych co te czasy pamiętają i mają ochotę powspominać. Tak na marginesie, ja z dużą sympatią wspominam Mariana Kucharskiego. Kto Go pamięta teraz?
Leszku ja jego pamiętam wesołego i zawsze uśmiechniętego. A co powiesz o Poldku Hartmanie dzięki któremu założyłem Kolejarza i to wtedy ruszył duży turniej na dworcu głównym.Pamiętam turniej dwa sektory po 16 stolików . To były czasy. Pragnę skromnie wspomnieć o mojej osobie która reaktywowała KMP we Wrocławiu . Ale to też był przypadek że dzięki szefowaniu w Lokomotywowni mogłem udostępnić bezpłatnie świetlicę a sędzią KMP był niezapomniany Krzysztof Makomaski.Darek wracając do Krzysia to powiem wam historię jednego poważnego turnieju indywiduela w Słupsku.Puszczono turniej w sektorach o różnej ilości stolików. Program Jasia tego nie potrafił policzyć . Wtedy ten co miał ksywkę ma ule czyli Stefan Maul przypomniał sobie że Krzysia program to policzy ale jak go ściągnąć do Słupska jak komórek wtedy nie było i Krzysia w domu też . Udało się to dzięki koledze z Nowej Soli który posiadał program Krzysia .Wyniki turnieju ogłoszono na drugi dzień po godzinie 15.Po tym turnieju Jasiu Romański uaktualnił swojego kopsa i można teraz prowadzić turnieje o różnych ilościach stolików w sektorach
No tak, to prawda z tym Marianem. Wspomniałeś o “tym co ma ule”. Też historia. Tutaj mam związaną ze Stefanem historię, ale o niej w “Coś do..?”. Szkoda, że takie wspominki idą w komentarzach, ale może kiedyś??