Jak zwykle, na przełomie czerwca i lipca w Sławie się gra w brydża. Gra się trzy razy dziennie więc nagrać się można do przesytu. Tegoroczna formuła nie odbiegała w istotny sposób od tego co się działo w roku ubiegłym, chociaż zmiany były i owszem.

Jedną z nich było uzupełnienie miejsc gdzie się grało o nową lokalizację, a była nią kawiarnia czy też restauracja w pensjonacie „Słoneczko”. Dla graczy mieszkających w tym hotelu, usytuowanie miejsca gry właściwie pod samym nosem było niewątpliwie dużym udogodnieniem do tego stopnia, że prawie nie musieli wychodzić z pensjonatu. No chyba że po „napoje” czy „naboje”. Ale na pokonanie tych 150 metrów do sklepiku w pawilonie zawsze można było kogoś namówić.

Inną nowością było zaakcentowanie w szczególny sposób faktu, że była to już 60-ta impreza brydżowa w Sławie. A to zaakcentowanie polegało na tym iż para która w turnieju kongresowym bądź wczasowym zajęła 60- miejsce, była uhonorowana w szczególny sposób. Mnie z Kamilą udało się w piątek ucelować w te 60-te miejsce a nagrodą była bezpłatna startówka na następny turniej.

W kongresie wzięła udział dość liczna grupa młodzieży, która zresztą przepuściła frontalny atak na czołowe pozycje  i to w punktacji wczasowej jak i kongresowej. Punktację wczasową wygrał Piotrek Marcinowski przed Kamilem Nowakiem, a w kongresowej przez długi czas prowadziła Zuzanna Moszczyńska. W czwartek na prowadzenie wyszedł Kuba Patreucha przed swoim bratem. W piątek prowadził Piotr Marcinowski, jednak sobota nie była dla młodzieży zbyt szczęśliwa. Pomimo przyzwoitych wyników musieli uznać wyższość bardziej doświadczonych graczy.

Dla zorganizowanych grup młodzieżowych organizator zapewnia bezpłatny strat w turniejach i w tym roku z takiej możliwości skorzystały bodajże dwie grupy.

Ogólnie trzeba powiedzieć, że Sława po tym nieszczęśliwym sezonie sprzed kilku laty powraca na swoją pozycję, kongresu na który warto przyjechać zarówno ze względów towarzyskich jak i sportowych. Nie wiadomo na ile poskutkował tutaj dramatyczny apel Włodka Starkowskiego na łamach Świata Brydża sprzed kliku laty-„Nie zabijajcie nam Sławy”, a ile jest wynikiem pracy Grzesia Pogodzińskiego, który od kilku lat pełni obowiązki, nazwijmy to; dyrektora kongresu, ale wydaje się, że jedno wynika z drugiego. A dowodem jest chociażby to, że w tym roku frekwencja była o 15% wyższa niż w roku ubiegłym. Pozostaje życzyć – tak trzymać.

Tyle fajnego. A teraz niefajne. No mniej fajnie będzie o turniejach wieczornych, zwanych teraz turniejami otwartymi czyli popularnych niegdyś EX-ach.

Turnieje te grało się, tradycyjnie w pawilonie oraz według nowej tradycji w Słoneczku. Turnieje te mają swój smaczek polegający na tym, że pewna  część uczestników jest po kolacji uzupełnionej, nazwijmy to „napojami”. W piątkowy wieczór (30.06), kilku graczy wyraźnie przekroczyło normy spożycia tych specyfików.

Napoje te mają pewną tajemniczą właściwość, mianowicie po przekroczeniu pewnej granicy zwiększa się bardzo poważnie oddziaływanie grawitacyjne pomiędzy ziemią a napoje te spożywającym. Że tak jest, wystarczy zaobserwować ludzi po. Niektórzy z powodu przeciążenia nie tylko   że pionu, pozycji stojącej nie mogą utrzymać.

I właśnie taki przypadek zdarzył się na tym turnieju jednemu z kibicujących, miał taką moc grawitacyjną, że przechodząc ( no, słowo przechodząc jest mocno przesadzone) siłą swojej grawitacji obalał stoliki.

Równocześnie inny koleś niegrający w turnieju, przyniósł na salę gitarę i swoim śpiewem umilał grę kolegom, kibicując przy jednym ze stolików. Niestety biedny sędzia nie bardzo wiedząc co ma zrobić, chyba ze strachu uciekł z sali i turniej się jakoś toczył przy akompaniamencie gitary, rumoru wywracanych stolików i śpiewu kolesia oraz jednego z grających.

Drugą nowoczesną tradycją, propagowaną nieśmiało już w roku ubiegłym, a w tym roku realizowaną już z większym rozmachem, jest rozgrywanie turnieju parami w trzy a nawet w cztery osoby. Co to oznacza, nawet nie warto opisywać, ale sędzią na to pozwolił, chociaż jak słyszałem powstał na tym tle jakiś zgrzyt i ktoś ponoć niezadowolony z decyzji sędziego opuścił salę gry. No ale mógł bo przecież miał go kto zastąpić.

Może ten pomysł się doczeka pełnego zrozumienia i będziemy niedługo mieli turnieje par kilkuosobowe. Dwóch gra a pozostali patrzą co się dzieje na innych stolikach. Byłoby trochę łatwiej, może nawet sam bym zagrał w takim turnieju.

A na zakończenie powiem tak – i ja tam byłem, i nie tylko miód i wino piłem. A w przyszłym roku jak się wszystko dobrze ułoży też tam pojadę.

Na zakończenie jak zwykle, życzę udanych impasów, zwłaszcza tych ćwiczebnych

Lech Warężk

 

1 Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *