Skąd ten tytuł to, ci co grali w finale GP DŚ wiedzą. Ci co nie grali albo się domyślą patrząc na skład finału, albo się i dowiedzą. Gdyby zaś zdanie zawarte w tytule było prawdziwe, to dla niektórych zawodników, zamiast ich kasować, jak tego domaga się znaczna część wrocławskich graczy, wystarczyłoby, by pozakładali krawaty. Boję się jednak, że nawet gdyby założyli muchę a do tego i frak, też by to nie pomogło.
W każdym razie impreza pod nazwą Grand Prix Dolnego Śląska 2017 poza nami. Wyniki na stronie DZBS-u wraz z kilkoma zdjęciami, które robił Józek Sławenta.
Dla porządku podam tylko, że wygrał Krzysiek Obłój wyprzedzając finałowego partnera oraz Kamilę. Wynik tym bardziej godny podkreślenia, że Obłój wystartował w finale z pozycji 18, natomiast Wójcik z pozycji 25, a do wyprzedzenia stawki wystarczyło nagrać 57,9%. Ja też mogłem to wygrać, trzeba było nagrać jednak trochę więcej niż to co nagrałem. A nagrałem całe 44.5%, a jednym z wielu rozdań „niezbyt dokładnie rozegranych”, było następujące:
Przeciwnik z prawej otwiera 1 karo a ja mam: Kxxx, AQ, -, KDJxxxx. Przyglądam się leżącemu na desce pudełku i widzę, że jedna ze stron jest po a jedna przed partią. Sprawdzam raz jeszcze, nic się w tych założeniach nie zmienia. Nadal jedna przed, druga po, tyle, że nie dociera do mnie kto jest po a kto przed. Grzebię w tych kartonikach i grzebię no i wygrzebuję taktyczne 5 trefl. Niestety, przeciwnik zupełnie taktykę zignorował i potraktował mnie mokrą ścierką. Stół wyjechał taki jaki w tej sytuacji musiał. Wynik ; bez dwóch, a ponieważ to ja byłem po partii, do pierniczka poszło -500 i rzecz jasna było to pełne zero. A ponieważ takich rozdań miałem jeszcze kilka, więc niezależnie od dzielnych poczynań partnerki, siebie i ją ulokowałem na końcu stawki. Odegramy się w następnym roku.
W całym cyklu eliminacyjnym, to jest dziewięciu turniejach grało 280 zawodników. Ponieważ wielu z nich grało w kilku, stworzyło to liczbę 599 osobo-turniejów (ładne słówko). Gdyby zatem warunki regulaminu zostały spełnione, pula nagród w turnieju finałowym powinna być zwiększona o 1497.50 zł. Niestety, jak już napisałem, jak to ktoś nazwał „we wstępniaku”, tylko jeden z organizatorów wywiązał się z obowiązku odprowadzenia regulaminowej kwoty na cele finałowego turnieju. Na szczęście znalazł się sponsor, który dofinansował ten turniej i pula nagród w nim była, powiedzmy przyzwoita. Niestety, to zaowocowało innym mankamentem. Powstała konieczność wydatkowania otrzymanej kwoty z bieżącym roku, stąd ten ekspresowy termin finału. To z kolei odbiło się negatywnie na jego obsadzie.
Mam jednak niezłomne przekonanie, że warto zachować na przyszłość ten cykl, pod kilkoma jednakowoż warunkami. Tak na gorąco przedstawię trzy z nich, tych najbardziej podstawowych.
- Kalendarz imprez całego cyklu musi być znany już na początku roku.
- Organizatorzy turniejów eliminacyjnych muszą mieć świadomość ciążących na nich zobowiązań.
- Wszystkie turnieje eliminacyjne powinny mieć odpowiednią rangę, porównywalną z tym w Miliczu lub Lubinie.
A że można to uzyskać, świadczy przykład sąsiadów, którzy taką imprezę z powodzeniem realizują ( patrz lubuski OZBS). Mam nadzieję, że przyszłoroczny cykl te warunki będzie spełniał a udział w finale będzie stanowił pewnego rodzaju nobilitację dla zawodnika.
No i jeszcze jedna sprawa, którą zresztą już sygnalizowałem przy okazji finału Jesiennego Pucharu Wrocławia. By jakakolwiek impreza się odbyła, potrzebne jest zaangażowanie kilku pasjonatów, którzy poświęcą swój czas, często sprzęt w jej przygotowanie. W naszej dyscyplinie, pomijając czas poświęcony na buchalterię cyklu, trzeba jeszcze przygotować sprzęt i salę do gry. Rzecz jasna część tych przygotowań jest gratyfikowana, ale część i to znaczna odbywa się na zasadzie spontanicznej pomocy. Stoły trzeba przywieźć, złożyć, karty (kilka pudeł) trzeba dowieźć i potem odwieźć. I znowu zdumienie mnie ogarnia na widok zawodnika, który po zakończeniu ostatniego rozdania, wstaje od stołu i uważa, że swoje już wykonał i nawet nie zada sobie trudu złożenia bidding-boxów.
Dla równowagi, trzeba powiedzieć, że zawsze znajdzie się grupka ludzi, którzy właśnie spontanicznie rzucą się do pomocy. Tak zresztą było i tym razem.
No i jeszcze jedna sprawa. Każdy turniej kończy się częścią oficjalną, rozdaniem nagród itd. Jest to chwila ważna dla organizatora i jest jakby testem i posumowaniem jego pracy. Trwa to na ogół kilkanaście minut i trudno mi zrozumieć ludzi, którzy zaraz po rozegraniu ostatniego rozdania wstają od stołu i w te pędy walą do domu. Tak jakby powrót kilka minut później wiązał się z utratą nie wiadomo jakich korzyści. A tym samym zakończenie, w obecności nielicznej garstki zainteresowanych wygląda tak jak wygląda i pewnie u nie jednego z organizatorów muszą budzić się wątpliwości czy warto było kończącą się właśnie imprezę organizować.
No, ale niezależnie od wszystkiego; udanych impasów.
Zwłaszcza tych ćwiczebnych
Jeśli mozna coś dodać – bardzo mi się podobał pomysł cyklu. Zgadzam się, że warto to kontunuować i zgadzam się, że dobrze byłoby, gdyby kalendarz był znany od poczatku. Żeby mieć szansę na finał trzeba było zagrać 6 turniejów z 9 (a informacja o zasadach pojawiła się już po pierwszym turnieju) i znaleźć partnera, który zagrał minimum 4 turnieje – to ostrzejsze kryteria niż były w GPPP. Myślę, że gdyby partnera można było wybrać spośród zawodników, którzy zagrali 3 turnieje – byłoby łatwiej obsadzić cały finał. Chciałam też pochwalić warunki gry w finale – kameralna sala, zasłony, cisza i spokój. Mogę tylko żałować, że nie grałam lepiej.