“Kurczy się ta stara bolesławiecka ekipa…”- pomyślałam, czytając o odejściu kolejnego bolesławianina. I rzeczywiście tak jest. Z czasów moich brydżowych początków do wieczności udała się już szósta osoba. Tylko jeden zawodnik zmienił lokalizację i z całkiem niezłymi skutkami przyjął się we Wrocławiu..
Andrzej Kaźmierczak, sympatyczny “Zboże”, przez długie lata tworzył parę z nieżyjącym już Antonim Ochotem. Turnieje poniedziałkowe, które wspólnie grywali, bardzo rzadko kończyli na pozycji niemedalowej. Osiągali również znakomite wyniki na bolesławieckiej Trzydniówce, jak i na GP w Sławie. Jaki był “Zboże” przy stoliku? Z perspektywy dzieciaka, który no cóż, asa od pika ledwo odróżniał, stwierdzam, że niezwykle spokojny. W odróżnieniu od wielu “chwilowych” bądź rzeczywistych mistrzów, nie komentował w sposób nieżyczliwy zagrań przeciwników, nie narzucał się z uwagami. Wiedział, że jeżeli zawodnik odtrykał, jest zły przede wszystkim na siebie, i dodatkowe uwagi mogły byc różnie odebrane.
Miałam przyjemnosc zagrania jednego turnieju z sympatycznym “Zboże”. Przed laty Jarosław Molenda wprowadził zasadę, że ostatni turniej roku kalendarzowego musi miec nietypową formułę. Z reguły były to albo teamy, albo pary się losowało. Trafiłam na tę drugą formułę- wraz z kilkorgiem z koleżeństwa losowaliśmy sobie partnerów z BKB I. Pamiętam, że gdy wyciągnęłam kartkę “Andrzej Kaźmierczak”, powiedziałam tylko “proszę pana, ale ja nie umiem Wilkosza…” Roześmiał się. Turniej minął w przemiłej atmosferze, udało się zając drugie miejsce.
Również teraz, kiedy związana jestem z brydżem wrocławskim, “Zboże” jak zresztą większosc członków BKB, odnosił się do mnie życzliwie. Widywaliśmy się przede wszystkim na Grand Prix Dolnego Śląska – ja z różnymi partnerami, on przede wszystkim ze Z. Patreuhą. Pamiętam memoriał W. Siudy w Lubaniu- bardzo sympatycznie odniósł się do tego, że wraz z ówczesnym partnerem prowadziliśmy po dwóch sesjach.
Jeszcze dwa miesiące temu widzieliśmy się na kongresie w Zgorzelcu, grałam z przypadkowo zakontraktowanym miejscowym . Jak zwykle, pożartowaliśmy, pośmialiśmy się. Co dziwne, daliśmy sobie po golu, a na pożegnanie padło zwyczajowe “Do zobaczenia w Bolesławcu”.
Cóż, już to nie nastąpi. Dziękuję, Zboże, za naukę, jak pięknie grac i pięknie się zachowywać.
Anna Jankowkowska